Coraz wyraźniej widzę, jak mi ten mój „pociąg” przed nosem odjeżdża. Jestem bezradna wobec uporu wójta, a nie mogę czekać w nieskończoność, bo terminy lecą i potem już nie będę w stanie Wandzina zrewitalizować - obawia się Joanna Gumińska.
Jest warszawianką, która w małym Wandzinie pod Sidrą znalazła swoje wymarzone miejsce na ziemi. Twierdzi, że wybrała to miejsce ze względu na niesamowity - jej zdaniem - potencjał. Czuje się ekspertem, ponieważ zjeździła tysiące kilometrów, by na podstawie przedwojennych map sztabowych nałożonych na Google Maps, stwierdzać gdzie doszło do degradacji tkanki historycznej poprzez istnienie PGR-ów, wycięcia starodrzew i itp.
- Znalazłam takie cudeńko, stary folwark, ładnie położony, z niewielkim domem. Nigdy nie spodziewałam się, że uda mi się coś takiego znaleźć i tak łatwo kupić - chwali się zachwycona miejscem kobieta.
I dodaje, że w tym miejscu chciałaby stworzyć unikatowe miejsce, z noclegami dla przyjezdnych. Marzy jej się, aby Sidra i Wandzin zaczęły być miejscem, gdzie będą przyjeżdżać np. dzieci repatriowane ze Wschodu, by u nas poznawać wielokulturowość i podziwiać niezwykłą podlaską przyrodę.
Natychmiast zobaczyła potencjał tego miejsca, pracowała bowiem kiedyś dla jednej z agend rządu portugalskiego. Tutaj w Polsce zajmowała się z kolei promocją Portugalii jako nowego kierunku turystycznego.
Dzięki temu doświadczeniu natychmiast dostrzegła walory turystyczne gminy Sidra:
Sidra ma potencjał, jest to bardzo stara miejscowość. Funkcjonowała jako miasto na mapach z XVI wieku, co można turystycznie wykorzystać. Mamy ruiny zamku, jest piękny niszczejący drewniany dwór na wzgórzu. Jest on własnością gminy, a można w nim zrobić ośrodek kultury. Mógłby zarabiać na siebie poprzez np. wesela, konferencje. Jest zapotrzebowanie na takie obiekty. Mamy zbór kalwiński, przepiękny zalew, piękną promenadę wzdłuż rzeki, która jest akwenem o pierwszej czystości. Po renowacji basenów można liczyć na turystykę z Białegostoku. Moglibyśmy być kontrapunktem dla miejsc związanych z ludnością tatarską prezentując inny walor. Miejscem dla turystyki konnej i rowerowej. Sokólszczyzna mogłaby stać się świetną bazą wypadową nad Biebrzę czy do Augustowa.
- Pomyślałam sobie, że ze swoim doświadczeniem poradzę sobie i z tym regionem. Że ktoś nowy, ze świeżym spojrzeniem, nowy inwestor, który da miejsca pracy, będzie pożądany w tej gminie - opowiada Gumińska.
Miała pełne podstawy, by tak sądzić. Samorządowcy na różnym szczeblu, z którymi rozmawiała o swoim pomyśle, wszyscy byli zachwyceni, że osoba z jej doświadczeniem i dorobkiem chce osiąść na naszym terenie. Wszyscy z jednym wyjatkiem: wójta Sidry.
- Wszystkim zależy, tylko nie wójtowi. Wydaje mi się, że pan Hrynkiewicz jest osobą, która działa na szkodę gminy - gorzko mówi Gumińska.
Chodzi o jedną drobną sprawę. Otóż lata 2018-2020 mają największy potencjał jeśli chodzi o możliwość otrzymania dotacji na renowacje zabytków. Warszawianka pomyślała więc, że skorzysta z dofinansowania. Do tego jest jej jednak potrzebne wpisanie starego folwarku do gminnego planu rewitalizacji. Z zaznaczeniem, że jest to obiekt na tyle cenny, że gmina ujmuje go w swoim wykazie. To właśnie ten dokument wskazuje budynki, które należałoby otoczyć opieką i przywrócić ich pierwotne funkcje.
- Tu nie chodzi o żadne uzyskiwanie finansów od gminy - podkreśla inwestorka. - A ja już rok walczę z tym, by wójt Hrynkiewicz zechciał dopisać Wandzin do planu rewitalizacji. Jestem osobą z wizją, ale nie z milionami - mówi rozżalona.
Na jej nieszczęście, plan rewitalizacji został już uchwalony - w czerwcu 2017 roku. To jednak nie zamyka definitywnie sprawy. Bo nowe obiekty mogą do niego zostać dopisane. I tak też miało się stać. Gumińska uzyskała bowiem zapewnienie od wójta Jana Hrynkiewicza, że jak tylko plan zostanie zatwierdzony przez Urząd Marszałkowski, to Wandzin zostanie do niego dopisany.
- Wszystko jest już tylko w rękach wójta. Niestety, unika mnie, nie odbiera telefonów. Mimo że się ze mną umawiał, że po zatwierdzeniu planu przez Urząd Marszałkowski, sprawa dopisania folwarku w Wandzinie zostanie załatwiona. Już sama nie wiem, co mam o tym myśleć - żali się kobieta.
Dodaje, że tłumaczyła wójtowi, że i gmina może na tym skorzystać. Jako fundacja będzie bowiem występowała o dofinansowanie dla Wandzina, a w ramach partnerstwa gmina też będzie mogła uzyskać pieniądze na swoje zabytki. Zyska też płacone przez nią podatki.
Kobieta jest na skraju wyczerpania. Obawia się, że z jej planów nici. Tym bardziej, że Hrynkiewicz miał to jej powiedzieć.
- Stwierdził, że najwyżej załatwię to w przyszłej kadencji. Jakby nie rozumiał, że w moim przypadku liczy się czas. Może dojść do tego, że zanim folwark zostanie łaskawie wpisany do programu rewitalizacji, skończą się wszystkie możliwości uzyskania dofinansowania i zostanę z niczym - tłumaczy Gumińska.
Kilka dni temu złożyła do wójta kolejne pismo w swojej sprawie. Będzie czekać na odpowiedź, choć wielkich nadziei nie ma.
O całej tej sprawie chcieliśmy porozmawiać z wójtem Hrynkiewiczem. Niestety, nas i warszawiankę, mówiąc delikatnie, zbył. - Pani otrzyma odpowiedź na piśmie - lakonicznie odpowiedział Jan Hrynkiewicz.
Dodał jedynie, że musi całą sprawę rozpoznać. To o tyle dziwne, że Joanna Gumińska przekonuje, że przecież nie jest ona mu nieznana. Co więcej, wójt doskonale wie, jak dopisać folwark w Wandzinie do istniejącego planu rewitalizacji.
- Być może będę musiała kogoś pociągnąć do odpowiedzialności z powództwa cywilnego za spowodowane straty materialne - kończy zdesperowana kobieta.
Uwaga! Pomylenie tych grzybów grozi śmiercią!
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?