W swoim życiu imałam się różnych zajęć i w pewnym momencie, gdy brakowało mi jeszcze parę lat do emerytury pomyślałam, że coś trzeba z tym zrobić. I akurat trafiła się okazja, że można było kupić ten sklepik. I wtedy odkryłam, że kocham pracę sprzedawcy, kocham ubierać kobiety. Nie oszukuję swoich klientek, jestem z nimi szczera. Np. kiedyś jedna z pań wybrała sobie sukienkę, które nie była dla niej. Powiedziałam jej wprost, że nie sprzedam jej tej sukienki. Ona zrobiła ogromne oczy, a ja jej powiedziałam, że kupi to za dziesięć lat, bo to ją postarza i podsunęłam jej coś innego, co przypadło jej do gustu i w czym wyglądała świetnie. Wyściskała mnie zadowolona i do dziś jest moją klientką – mówi z uśmiechem Anna Sawicka.
Od urodzenia mieszka w Dąbrowie Białostockiej. Jako 53-letnia kobieta odkryła siebie na nowo. Bo właśnie w tym wieku otworzyła sklep, który całkowicie ją odmienił. Dziś ma 60 lat, od kilku miesięcy jest oficjalną emerytką i jak sama podkreśla, nie wyobraża sobie życia bez swojego małego, bo niespełna 20-metrowego sklepiku.
– Gdybym wtedy nie zaczęła prowadzić tego sklepiku, to dziś moje życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Pewnie siedziałabym w domu z pilotem w ręku. A tak, codziennie rano wstaję i na godzinę 9. idę z uśmiechem do swojej pracy. Bo naprawdę chce mi się to robić. Czasami sama sobie się dziwię – mówi ze śmiechem.
I dodaje: – I choć warunki są teraz nieco trudniejsze, bo przewoźnicy i internet zabrali mi nieco klientów, to dopóki nie dokładam do sklepiku, to będę pracować – zapewnia.
Pierwsze udane zajęcia dodały jej skrzydeł
Jako właścicielka sklepu z odzieżą, zaczęła mieć większy kontakt z ludźmi. Stała się nie tylko śmielsza, ale też bardziej aktywna. I choć nie była jeszcze wtedy oficjalną seniorką, właśnie z tym środowiskiem nawiązała kontakt. Zaczęło się od tego, że przez miejscowych seniorów została zaproszona na wycieczkę.
– Trzeba było podać jakieś kanapki, bilety załatwić. I jak z chęcią to robiłam, bo sprawiało mi to wielką przyjemność, że mogę coś zrobić, w czymś pomóc. I gdzieś ta moja aktywność została zauważona – opowiada pani Ania.
Mimo, że była najmłodsza w gronie seniorów, bo nie miała wtedy nawet 60-tki, to polubiła środowisko seniorów. Zresztą z wzajemnością.
– Jeszcze jak nie byłam emerytką, ktoś mnie zapytał: a co tym robisz z seniorami? Odpowiedziałam: przyzwyczajam się. Bo przecież to każdego z nas czeka, nie ma co udawać, wszyscy się kiedyś zestarzejemy.
Szybko przylgnęła do niej rola aktywistki. Zaczęła brać udział w różnych spotkaniach, także w kongresach rad seniorów.
– Podczas takiego spotkania w 2021 roku usłyszałam, że jest możliwość zorganizowania kursu komputerowego dla seniorów. Szybko się za to zabrałam i już miesiąc później mieliśmy zajęcia dla dwóch grup: zaawansowanej i początkującej. Było bardzo fajnie, ludzie byli zadowoleni – opowiada.
Pierwsze udane zajęcia dodały jej skrzydeł. Dalej poszło już z górki. W czasie pandemii zorganizowała zajęcia zdalne, były szkolenia z RODO, zarządzania, makijażu czy wolontariatu. Po wybuchu wojny na Ukrainie, zorganizowała wspólne gotowanie potraw polskich i ukraińskich.
– Szczególnie ważne były zajęcia z wolontariatu. Do tej pory pracowaliśmy bowiem w tzw. czynie społecznym, które kojarzyły się niekoniecznie dobrze z czasami PRL-u, bo postrzegane były jako zmuszanie. A dzięki temu szkoleniu, wszystko co robimy, nazywamy teraz wolontariatem i jest to zdecydowanie lepiej postrzegane – tłumaczy.
I dodaje: – Niektórzy nie rozumieją, że można robić coś za darmo. Ktoś mnie kiedyś zapytał wprost: ile z tego masz? Powiedziałam, że jak jest ciekawy, to niech do nas przyjdzie i sam się przekona.
Pomysły spontanicznie rodzą się w głowie
Widziała, że każde kolejne zadanie czy wspólne zajęcia wywołują dalszą integrację środowiska seniorów. I to motywowało ją do dalszego działania.
– Napisałam projekt na minigrant do Korpusu Solidarności i dostałam 1000 zł. Za te pieniądze nasadziliśmy w naszym dąbrowskim parku tulipany. Uznałam, że to ważne, bo nasz burmistrz zaczął dostawać sygnały od mieszkańców, że nasz park jest betonowy. I skoro on w odpowiedzi na te głosy posadził lilie, to ja postanowiłam, że dołączą do nich tulipany. I teraz pięknie kwitną, najpierw jedne, potem drugie – cieszy się pani Ania.
W tym roku, dzięki jej inicjatywie, park znów wypiękniał. Wraz z innymi aktywnymi seniorami zasadziła tam budleje Davida oraz omżyn – krzew nazywany także motylim krzewem, ponieważ słodkim zapachem kwiatów wabi motyle wielu gatunków.
– Akcja poszła szybko. Znaleźliśmy kwiaty, zgarnęłam ludzi do nasadzenia. Robimy to wszystko dla nas, to zostanie dla nas wszystkich – mówi.
Pomysły w jej głowie rodzą się z dnia na dzień. Kopalnią wiedzy w tym zakresie jest dla niej internet. To tam znajduje inspiracje. Cenne są też spotkania z ludźmi, którzy nawet przypadkowo mogą coś podpowiedzieć.
Wokół siebie skupia około 30-40 seniorów z kilku lokalnych organizacji. Wszyscy są chętni do pomocy.
– Jest nas pewna grupa, która zawsze chętnie się udziela. I ta nasza aktywność jest dostrzegana przez władze gminy. Na zaproszenie burmistrz byliśmy np. na wycieczce w Sejmie i Senacie. Czasami słyszymy takie komentarze, że burmistrz zabiera na takie wycieczki ciągle te same osoby. To prawda, bo jest to forma nagrody dla tych najbardziej aktywnych – tłumaczy pani Ania.
Zdaje sobie sprawę, że nie wszyscy muszą mieć duszę aktywisty i chcą się angażować.
– Przy pierwszej akcji sadzenia lilii w parku, przechodziła obok nas jedna pani. Zaproponowałam jej, żeby wzięła jedną cebulkę i ją posadziła, żeby miała „swoją” lilię w naszym parku. Odmówiła, w odpowiedzi usłyszałam, że nie będzie sobie brudzić rąk – opowiada pani Ania.
Jej mały sklepik jest jak prawdziwy sztab
Nigdy wcześniej nie była społeczniczką. Ale, jak sama wspomina, chyba zawsze miała zalążki do tego, żeby pomagać innym.
– Kiedyś pracowałam w poradni psychologiczno-pedagogicznej. I był taki moment, gdy przenosiłam dokumenty z jednego pokoju do drugiego i zauważyłam panią, po której widać było, że bardzo się denerwuje. Tuptała szybko, zacierała ręce, bo jej dziecko poszło akurat na badania. Spontanicznie podeszłam do niej wtedy i powiedziałam, żeby się nie martwiła, bo to badanie dziecka jest dobre, bo ono zawsze idzie za dzieckiem. Pół roku później spotkałyśmy się na mieście i ta pani podziękowała mi za to, że wtedy dodałam jej otuchy.
Choć jej życie skupia się wokół seniorów i aktywności na ich rzecz, to nie zapomina o tym, co najważniejsze - o rodzinie. Domownikom poświęca tyle czasu, ile potrzebują. W każdej chwili jest gotowa zamknąć sklep i do nich iść.
– Oni też widzą moją przemianę. I choć pewnie czasami chcieliby mnie więcej widzieć w domu, to cieszą się razem ze mną z moich małych sukcesów – śmieje się.
Nie ukrywa, że jest dumna z tego, co robi. I z tego, że jej sklep – najmniejszy w całym mieście – jest centrum życia społecznego seniorów.
– Tu piszę projekty, wymyślam kolejne działania. Tu przychodzą seniorzy, żeby coś omówić, ustalić. Mogę śmiało powiedzieć, że to taki nasz lokalny sztab, serce wszystkiego. Dlatego kocham to miejsce – mówi szczęśliwa.
Protest w obronie Parku Śląskiego i drzew w Chorzowie
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?