Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Bije w niej serce 19-letniego chłopaka. Poznajcie Joannę Prorok i jej drogę do nowego życia

Anna Gryza - Aneszko
Anna Gryza - Aneszko
W pierwszą rocznicę śmierci dawcy, która jest zarazem pierwszą rocznicą jej nowego życia, Joanna Prorok z Suwałk spotkała się z rodziną 19-latka. Pojechała na jego grób, pomodliła się, podziękowała. – Piękne było to, że on już za życia powiedział, że w razie śmierci chce, by jego organy zostały pobrane – mówi wzruszona.

Sześć lat temu Joanna Prorok otrzymała drugie życie. Po długiej chorobie przeszła przeszczep serca. Dziś bije w niej organ 19-letniego chłopaka, a ona dzięki temu może żyć pełnią życia, spełnia swoje marzenia, angażuje się w akcje społeczne i nie boi się mówić o trudnym temacie, który wciąż budzi wiele emocji. Joanna Prorok chętnie opowiada o transplantologii, swojej codzienności przed przeszczepem i o tym, jak to jest żyć ze świadomością, że może celebrować kolejne dni tylko dzięki temu, że ktoś... umarł.

Odprowadzenie dziecka do przedszkola było wyczynem

Od najmłodszych lat była chorowitym dzieckiem. Częste wizyty u lekarzy i pobyty w szpitalach były normą. Najcięższą diagnozę usłyszała mając 13 lat – wykryto u niej poważną genetyczną wadę serca, kardiomiopatię przerostową. Nastoletnia Asia próbowała żyć normalnie i nie dać się chorobie. I przez wiele lat jej się to udawało. Przyzwyczaiła się do częstych wizyt w placówkach medycznych.

– W wieku 19 lat miałam wszczepiony kardiowerter – defibrylator, żeby mógł ratować moje życie. Zabezpieczał moje serce przed nagłym zatrzymaniem – zdradza Joanna.

Postanowiła, że nigdy się nie podda i zawsze będzie walczyć o siebie. Tym bardziej wtedy, kiedy zakochała się i postanowiła założyć rodzinę. W wieku 21 lat – mimo poważnej wady serca – zdecydowała się urodzić syna, a po kolejnych pięciu latach doczekała się wraz z mężem córki.

– W obu ciążach czułam się doskonale. Nawet moi lekarze mówili, że powinnam całe życie być w ciąży, bo wtedy miałam najlepsze wyniki – śmieje się suwalczanka.

Jednak z każdym kolejnym rokiem jej stan zdrowia się pogarszał. Serce dawało o sobie znać – pokazywało, jak bardzo jest obciążone. Najprostsze czynności sprawiały Joannie trudność. Odprowadzenie dziecka do przedszkola było nie lada wyczynem. Zdarzały się też takie dni, kiedy córka musiała zostać w domu, bo mama nie miała siły zaprowadzić jej do dzieci.

– Do dnia przeszczepu żyłam jak taki ślimaczek. Nie mogłam robić bardzo wielu rzeczy, nawet jazda rowerem była niewskazana – opowiada Joanna. – Jednak jeszcze do trzydziestki nie było najgorzej. Owszem, bardzo się męczyłam, ale nauczyłam się z tym funkcjonować. Później jednak każdy kolejny tydzień stał się walką o przetrwanie – wspomina.

Syn codziennie dzwonił na pogotowie

Joanna w sumie chorowała 20 lat. Jednak odkąd skończyła 30-stkę, z dnia na dzień stawała się coraz słabsza. Ale nie zamierzała się poddać. Ma naturę wojowniczki, więc wszędzie, gdzie tylko się dało, szukała ratunku. Kiedy trafiła do szpitala w Zabrzu, od razu zakwalifikowano ją do przeszczepu. Suwalczanka jednak ciągle wierzyła, że uda jej się okiełznać chorobę metodami farmakologicznymi i poprosiła lekarzy o trochę czasu... Dostała pół roku. I po tych sześciu miesiącach pokornie wróciła do zabrzańskiej kliniki. Trafiła na listę pacjentów oczekujących na pilny przeszczep serca.

– Już wtedy bardzo źle się czułam, a wyładowania kardiowertera były tak częste, że przyjazdy karetek stały się naszą codziennością – wspomina. – Dobijało mnie to, że mój 11-letni syn praktycznie codziennie musiał dzwonić na pogotowie i mówić, że mama źle się czuje. Karetka była u mnie każdego dnia! Strach dzieci, ich płacz – to było dobijające. – Zdecydowałam się na przeszczep, mimo, że panicznie się bałam. Bałam się, czy będę żyć... – urywa.

Lekarze jej obiecali, że się obudzi

Jednak od dnia, w którym Joanna zdecydowała się na przeszczep do dnia operacji musiało minąć sporo czasu.

– Droga do nowego życia nie była usłana różami – przyznaje kręcąc głową.

Za pierwszym razem, kiedy dostała telefon, że jest organ do przeszczepu, nie mogła poddać się operacji, bo była chora. Za drugim razem była niedysponowana, co także wyklucza ten poważny zabieg. Udało się dopiero za trzecim razem.

– Był ogromny strach. Kiedy wychodziłam z domu, wszyscy płakaliśmy – wspomina. – Córka Jula przyczepiła się do mojej nogi i nie chciała mnie puścić. Wszyscy zastanawialiśmy się, co będzie, jak nie wrócę...
Ale kiedy wsiadła do karetki, poczuła, że jedzie po nowe życie. – I cieszyłam się, że za sobą zostawiam to stare – podkreśla. – Na sali operacyjnej poprosiłam lekarzy, żeby mi obiecali, że się obudzę... Obudziłam się i w końcu mogę żyć pełnią życia – opowiada z uśmiechem.

Suwalczanka zdaje sobie jednak sprawę, że nie wszyscy mają tyle szczęścia. Sama ma wielu znajomych, którzy – mimo przeszczepu – odeszli... Dlatego jeszcze bardziej docenia dar, który otrzymała.

– Przed przeszczepem nie mogłam robić wielu rzeczy, które dzisiaj są moją codziennością – opowiada. – Nie mogłam spać, przejście kilku metrów było dla mnie nie lada wyczynem, a wejście na pierwsze piętro to jak dla zdrowiej osoby zdobycie wysokiego szczytu. A dziś? Wyjeżdżam z rodziną w góry, spaceruję i podziwiam świat... Po prostu żyję pełną piersią. Staram się odzyskać stracony czas – podsumowuje z uśmiechem.

Odnalazła rodzinę dawcy

Transplantologia wciąż budzi wiele emocji. Śmierć jednego człowieka może ocalić kilka osób. Joanna głośno mówi o tym, że żyje tylko dzięki temu, że ktoś zmarł. W jej ciele bije serce dziewiętnastoletniego chłopaka, który zginął w wypadku samochodowym.

Lekarze nie mogli podać danych dawcy, jednak suwalczanka przeprowadziła prywatne śledztwo i za pośrednictwem internetu odszukała rodzinę zmarłego.

– W pierwszą rocznicę jego śmierci, a mojego nowego życia, spotkałam się z jego rodziną – opowiada. – Pojechałam na grób, pomodliłam się, podziękowałam. Piękne było to, że on już za życia powiedział, że w razie śmierci chce, by jego organy zostały pobrane – dodaje suwalczanka.

Śmierć 19-latka uratowała nie tylko Joannę, ale jeszcze cztery inne osoby. Suwalczanka postanowiła, że będzie mówić głośno o transplantologii i namawiać do składania oświadczeń woli.

– Po śmierci bliskiej osoby ludzie są w rozpaczy, a tu jeszcze lekarz pyta, czy może pobrać organy... Dla wielu osób to za dużo – tłumaczy Joanna. – W Polsce brakuje wsparcia psychologicznego w takich chwilach. Spotykam się z ludźmi, rozmawiam o tym i pokazuję siebie, jako żywy przykład tego, że przeszczep ratuje życie. Przecież gdyby mój dawca nie oddał organów, zostałyby zakopane w ziemi i kto wie, czy kolejne 5 osób by już nie zmarło. Wiem, że to źle brzmi, ale po śmierci człowieka jego organy i tak się marnują, a gdy je odda – mogą uratować niejedno życie - przekonuje suwalczanka.

Po przeszczepie zaczęła żyć pełną piersią. Spełniła swoje marzenie i rozpoczęła studia pedagogiczne, a od roku pracuje w przedszkolu. To jej pierwsza praca, bo wcześniej mogła tylko marzyć o aktywności zawodowej.
Joanna spełnia się także sportowo. Jeździ na rowerze, na rolkach, bierze udział w biegach. Należy też do Stowarzyszenia Aktywności Społecznej „Sportowe Miasto” i angażuje się w akcje społeczne. Jest wolontariuszką Fundacji Mam Marzenie i uszczęśliwia ciężko chore. Wydała książkę „(Nie)moje serce” i jest autorką bloga o tej samej nazwie. Zaczęła go pisać, by dzielić się swoją codziennością z chorobą.

– Bo nie mogłam sobie poradzić z emocjami – kwituje.– To było jeszcze przed przeszczepem. Nie wiedziałem, z kim mam rozmawiać. Mąż, rodzice, rodzina zawsze byli obok, ale zdrowy człowiek nie zrozumie chorego – tłumaczy. – Na blogu pokazałam, jak żyje człowiek przed i po transplantacji. Treści z mojego internetowego dziennika trafiły do książki.

Joanna otrzymuje sygnały, że zarówno blog , jak i książka pomagają wielu chorym przejść przez trudny czas, a zdrowym zrozumieć, jaką walkę toczą chorzy każdego dnia. Aktualnie trwa dodruk jej książki, bo jest jeszcze wielu chętnych, którzy chcą poznać losy suwalczanki po przeszczepie.

– Moja książka dotarła też do osób, które straciły najbliższych – opowiada. – Odezwała się do mnie kobieta, która straciła brata i prosiła rodziców, by oddali jego organy do przeszczepu. Rodzice jednak nie mogli pogodzić się ze stratą syna. Dopiero po przeczytaniu książki uświadomili sobie, że ich dziecko swoją śmiercią uratowało życie kilku innych osób. To udowadnia, że dobrym krokiem było opisanie mojej historii.

Pieniądze ze sprzedaży książki będą zasilać konto Mateusza, syna Joanny, który także ma chore serce. Osiemnastolatek póki co żyje normalnie, ale już od trzech lat ma wszczepiony kardiowerter – defibrylator, który ma uchronić go przed nagłym zatrzymaniem akcji serca. Mateusz jest również pod opieką transplantologa, co w przyszłości kwalifikuje go do transplantacji serca.

Joanna marzy, by ludzie coraz śmielej rozmawiali o transplantologii.

– Namawiam wszystkich do podpisania oświadczeń woli, do rozmowy z rodziną na ten temat. Nikt nie wie, co może nas spotkać – przekonuje Prorok. – Mam mnóstwo znajomych, którzy od niewyleczonej grypy mają problemy z sercem. Tak naprawdę każdy z nas może potrzebować przeszczepu.

od 7 lat
Wideo

21 kwietnia II tura wyborów. Ciekawe pojedynki

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na suwalki.naszemiasto.pl Nasze Miasto