Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Bóg wyrwał go ze szponów alkoholizmu. Dziś dzieli się tym świadectwem rapując chrześcijańskie kawałki

Martyna Tochwin
Martyna Tochwin
Jakub Jackiewicz Abir to 36-letni sokółczanin, który pomimo swojego młodego wieku, swoją historią mógłby obdarować niejednego. Bardzo wcześnie wpadł w czeluść alkoholizmu. Był na samym dnie, bez przyjaciół, rodziny, pieniędzy i pracy, gdy zaczął terapię. Udało się. Z boską pomocą, bo Abir jest przekonany, że w jego przypadku zadziałała boska interwencja, która pomogła mu wyjść na prostą.

Jestem żywym dowodem na to, że z Bogiem wszystko jest możliwe, trzeba tylko uwierzyć całym sercem. Bóg mnie uratował i to dosłownie. Jestem przekonany, że gdybym w 2017 roku nie trafił na chrześcijańską terapię alkoholową, to dziś już bym nie żył. Przywieźliby mnie z Anglii do Polski w czarnym foliowym worku, bo zapiłbym się tam na śmierć – zaczyna Jakub Jackiewicz Abir.

Jest sokółczaninem. Tu się urodził i wychował na jednym z blokowisk. Ma dopiero 36 lat. Ale większość swojego życia był pijany.

Sam siebie nazywa chrześcijańskim artystą rapującym. Nagrywa bowiem kawałki z pozytywnym przesłaniem. Bez bluzgów i wulgarności. Jego piosenka „Zostawiam za sobą” to utwór nakręcony w rodzinnej Sokółce, na blokowisku. Opowiada jego historię i jest swoistym oczyszczeniem z alkoholowej przeszłości. Przeszłości, o której sam Abir mówi, że była piekłem i syfem.

Pracował, żeby mieć na alkohol

Jako nastolatek był typowym blokersem. Całe dnie spędzał z kolegami na osiedlu Kołłątaja w Sokółce. Byli zafascynowani hip hopem, który wtedy „rządził”.

– Słuchaliśmy ludzi, którzy byli na topie, ale niekoniecznie przekazywali dobre rzeczy. My, zbuntowani nastolatkowie, próbowaliśmy zwizualizować sobie życie naszych idoli. Czyli było trochę wandalizmu, jakieś palenie marihuany, alkoholu, wojny osiedlowe – wylicza Abir.

Z każdym dniem coraz bardziej wkręcał się w takie życie. Nie stronił od marihuany i amfetaminy, ale to alkohol był jego przekleństwem. Bardzo długo wmawiał sobie, że może przestać pić, kiedy zechce. W końcu dotarło do niego, że wcale tak nie jest. Z jednej strony zwalał to na geny, z drugiej spychał do podświadomości.

– Nie umiałem sobie wytłumaczyć, dlaczego inni mogli pić cały weekend, ale w tygodniu być trzeźwi, a ja musiałem pić cały czas. Zawsze te kilka piw dziennie musiało być– mówi.

Rozpijał się coraz bardziej. Do tego stopnia, że chodził do pracy tylko po to, żeby zarabiać na alkohol. Wódka towarzyszyła mu wszędzie. W Szkocji, do której wyjechał w 2011 roku, sytuacja jeszcze się pogorszyła.

– Byłem tam dwanaście miesięcy, z czego może tylko kilka dni byłem trzeźwy. Czy tak się da? Tak. Pracowałem, piłem, na kacu szedłem do pracy, znów piłem i tak w kółko – opowiada.

Po powrocie, w kraju spędził tylko rok. Pracował na budowach, cały czas pijąc. Nie mógł nigdzie zagrzać miejska.
W 2013 roku wyjechał do Wielkiej Brytanii. Tam było już tylko gorzej.

– Wszyscy ludzie, z którymi miałem tam kontakt, byli uzależnieni od alkoholu. Z nikim nie miałem zdrowej relacji. To była totalna wegetacja – przyznaje.

W jednej chwili stracił wszystko

Alkohol wykańczał go psychicznie i fizycznie. Ważył zaledwie 55 kg. W pewnym momencie poczuł, że już nie da rady pić więcej. Bez alkoholu wytrzymał 48 godzin.

– Dopadła mnie delirka, schodziłem prawie z tego świata. Pogotowie zabrało mnie do szpitala na odtrucie. Po kilku dniach, gdy wyszedłem ze szpitala i wróciłem do siebie, wszystko zaczęło się od nowa. Już wtedy wiedziałem, że sam sobie z tym nie poradzę – opowiada.

Był styczeń 2016 roku. W ciągu jednego dnia Jakub załatwił sobie transport do Polski. Spakował jedną walizkę i wrócił do domu cioci do Białegostoku. Podjął decyzję, że będzie się leczył. Trafił na detoks do szpitala w Choroszczy.

– Byłem w strasznym stanie, byłem strzępkiem człowieka – przyznaje Abir.

I ciągnie dalej: – Zaczęło docierać do mnie, że mając 30 lat, nie mam nic. Nie mam rodziny, nie mam dziewczyny, nie mam żony, nie mam żadnego zabezpieczenia finansowego.

Po odtruciu trafił na 8-tygodniową terapię. Wszyscy byli z niego zadowoleni. Był tak zdeterminowany, żeby nie pić, że terapeuci dawali mu 100 procent szans na trzeźwość. Rodzeństwo i ciocia pomogły znaleźć mieszkanie i pracę.

– Był we mnie strach, że umrę, bo zapiję się na śmierć. Zrobiłem to też dla mojej rodziny. Żeby się odczepili, żeby wiedzieli, że coś chcę z tym zrobić – opowiada.

Dla niego to był trudny czas, który sam określa „du...ściskiem”. Wszystko go denerwowało, był drażliwy. Wytrzymał w takim stanie pół roku.

– Przez te pół roku miałem bardzo wiele takich sytuacji, w których już szedłem do sklepu i kupowałem wódkę. I w końcu nadszedł ten dzień. Ktoś mnie akurat czymś zdenerwował. Pomyślałem sobie, że kupię setkę wódki, żeby mi nerwy opadły i że więcej nie będę pił. Ale zacząłem znowu – wspomina.

Był zły na siebie. Czuł, że znów zawiedzie wszystkich, którzy w niego uwierzyli. Ale nie mógł już przestać. Pił coraz więcej. Coraz częściej zdarzało się, że do pracy nie przychodził, bo był pijany w sztok. W końcu wyleciał.

– Policja wyprowadziła mnie z pracy w kajdankach. Byłem jak zwykle pijany i trochę narozrabiałem – przyznaje.

W jednej chwili stracił wszystko. Stał się bezdomnym człowiekiem. Ciocia, u której mieszkał, kazała mu się wyprowadzić. W ciągu godziny musiał opuścić mieszkanie. Siostry nie chciały mieć z nim nic więcej wspólnego. Dały mu do zrozumienia, że nie należy już do rodziny.

– Był luty, środek zimy, nie miałem się gdzie podziać, gdzie przenocować. I wtedy w głowie zaświtała mi myśl, że jedynym ratunkiem jest pójście na detoks – opowiada.

Modlił się, a Bóg go wysłuchał

Wcześniej wypił pół litra. Ze strachu, bo tak się trząsł, że nie da rady. Później pojechał do Choroszczy z prośbą o przyjęcie na oddział.
– Miałem prawie 2 promile w wydychanym powietrzu, lekarka nie mogła mnie przyjąć w takim stanie na oddział. Musiałem wytrzeźwieć. Pamiętam, że na szpitalnym korytarzu trzeźwiejąc spędziłem chyba ze 13 czy 14 godzin. Potem mnie odtruli – opowiada.

Na terapię trafił „z marszu”. W sytuacji, gdzie normalnie czeka się na nią kilka tygodni, on dostał się na terapię od razu. Nie ma wątpliwości, że to „boża interwencja”. Nie wie, co by się z nim stało, gdyby prowadzącemu lekarzowi nie udało się go „wcisnąć”. Był bezdomny, bez pracy, pieniędzy, rodziny.

Nie był łatwym pacjentem. Był wrakiem człowieka, bez jakiejkolwiek motywacji, całkowicie zrezygnowanym. Z pomocą przyszła mu indywidualna terapeutka Kamila.

– Ona na początku nie wiedziała, jak ma do mnie podejść. Ale w pewnym momencie powiedziała coś takiego, co zmieniło moje podejście. A mianowicie, że Bóg mnie kocha i że na pewno mnie nie zostawi – opowiada raper.

To było dla niego jak piorun z jasnego nieba. W tych z pozoru niewinnych słowach zobaczył dla siebie światełko w tunelu.

– Dostrzegłem drogę wyjścia z tego syfu, w którym byłem. Poczułem, że naprawdę chcę być trzeźwy. Ja, który przez większość swojego życia nawet nie znałem takiego normalnego funkcjonowania, ponieważ alkohol towarzyszył mi wszędzie i zawsze – mówi.

Po skończonej terapii w Choroszczy wiedział, że to dopiero początek jego nowej drogi. Od swojej terapeutki, Kamili, dostał namiary na ośrodek pod Poznaniem. Spędził tam piętnaście miesięcy. Ale sama decyzja nie była łatwa.

– Wiedziałem, że będę zamknięty jak w klasztorze. Mocno biłem się z myślami. Aż pewnej nocy modliłem się długo i w końcu podjąłem decyzję, że jadę – opowiada.

To nie był zwykły ośrodek, ale chrześcijański. Terapia opierała się na Piśmie Świętym. Jakubowi z pomocą przychodziła modlitwa. Z czasem stała się dla niego dowodem na to, że Bóg działa.

– Mój terapeuta powiedział mi, jak mam się modlić, jak powinienem rozmawiać z Bogiem. Z miesiąca na miesiąc stawałem się inną osobą. Złapałem głęboką relację z Bogiem, która dodawała mi mocy, skrzydeł, żeby iść dalej. Modliłem się o różne rzeczy i po pewnym czasie te rzeczy zaczynały się spełniać. Moje modlitwy były wysłuchiwane. To był dla mnie szok, kiedy modląc się np. o to, żeby moja rodzina zaczęła się do mnie odzywać, po miesiącu dostałem telefon od siostry. Nie mam żadnych wątpliwości, że tutaj działał Bóg. Wiem, że cały czas czuwa nade mną i mi pomaga – mówi Abir.

Spełnia się jako raper

Nie pije od prawie czterech lat. Zdaje sobie sprawę, że do końca życia będzie alkoholikiem, choć nie pijącym. Ale dziś nie czuje się już uzależniony.

– Dopóki mam taką relację z Bogiem, jak teraz, to jestem o to spokojny. W moim przypadku strona duchowa ma duży wpływ na moją trzeźwość. Myślę, że bez Boga to zagrożenie powrotu do picia byłoby większe – nie ma wątpliwości Abir.

Nie myśli o nawrotach choroby. Choć sytuacji stresowych, które są potencjalnie niebezpieczne, nie brakuje. – Nauczyłem się radzić sobie z emocjami – zapewnia.

I dodaje: – Oczywiście, że zagrożenie było, jest i będzie. Ale dziś wiem, co mogę, czego nie mogę, z kim mogę się spotkać, gdzie mogę pójść, a gdzie nie powinienem.

O Bogu mówi otwartym tekstem. Nie wstydzi się dawać świadectwa. Co więcej, jest przekonany, że to właśnie Bóg pomaga mu spełniać marzenia.

– Wcześniej tylko piłem i marzyłem. A teraz spełniam swoje marzenia. Robię rzeczy, które chciałem robić od zawsze – mówi.

Wydał swoją pierwszą płytę. Co prawda, była zrobiona w warunkach domowych, ale powstała. Jest też już w trakcie kolejnej, tym razem solowej płyty, która tym razem będzie w pełni profesjonalna. Śpiewając niesie pozytywne przesłanie. Jego utwory to taka rapująca ewangelizacja.

– Chcę przekazać ludziom, że można wyjść z bagna, jakim jest alkoholizm i żyć normalnie. Nie wstydzę się mówić o tym, co mnie spotkało. Chcę mówić o Bogu, o tym, jak ważne miejsce zajmuje w moim życiu.

Z uśmiechem wspomina swoje nastolenie marzenia o muzykowaniu i tworzenie tekstów z kolegami spod bloków.

– Tamte teksty były płytkie, nie miały żadnego sensu. Chodziło tylko o to, żeby poprzeklinać i połączyć ze sobą różne słowa. To było bardzo destrukcyjne – nie ma wątpliwości. – To nie miało nic wspólnego z tym, co robię teraz. Dziś staram się przekazać ludziom coś dobrego. Wartości, których sam doświadczyłem.

Pomogła mu „boska interwencja”

Na stałe mieszka w Gnieźnie pod Poznaniem. Nie wyklucza jednak, że kiedyś wróci jeszcze na Podlasie, może nawet do Sokółki. Choć akurat ta ostatnia nie jest dla niego miejscem idealnym do życia. To bowiem miasto, gdzie wszystko złe się zaczęło. A takich miejsc, zgodnie z zaleceniami terapeuty, powinien unikać.

To w Gnieźnie zaczął nowe życie po terapii. Ma pracę, przyjaciół. I normalne życie. Takie, o jakim marzył będąc na niekończącym się kacu.

– Dziś żyję nawet lepiej, niż kiedyś chciałem – mówi ze śmiechem. – Mam wszystko to, o czym kiedyś tylko marzyłem. Mam auto, jestem zabezpieczony finansowo. No i przede wszystkim mam normalne stosunki z rodziną, gdzie kiedyś, idąc na terapię, nawet o tym nie marzyłem. Do tego wszystkiego doprowadziła mnie moja relacja z Bogiem. Zaufałem mu z całego serca i to jest przyczyna tego, że jestem dziś tu, gdzie jestem.

Choć nie wyklucza, że na jego alkoholowych problemach dużym cieniem mogły położyć się geny oraz środowisko blokersów, nikogo o nic nie obwinia. Zdaje sobie sprawę, że ostatecznie to on sam dokonywał wyborów.

– Tak naprawdę zgubiło mnie to, że nie chciałem słuchać starszych i mądrzejszych ludzi, kiedy byłem jeszcze małolatem. Wiem, że to banalnie brzmi, ale tak było. Pamiętam, jak w wieku 15 lat zaczynałem popijać, dochodziły do mnie słowa ze strony rodziny, żebym uważał na alkohol, bo mogę skończyć tak jak tata i mama. Wtedy nic sobie z tego nie robiłem. Byłem zbuntowanym nastolatkiem, wszystko wiedziałem najlepiej – przyznaje szczerze Abir.

Dzięki terapii i „boskiej interwencji” zmienił swoje życie o 180 stopni.

– Musiałem wszystkiego nauczyć się od nowa. Tego, jak żyć bez alkoholu, jak przebywać w towarzystwie, w którym ludzie nie piją i zachowują się normalnie. Dziś w zasadzie nie mam kontaktu z tymi znajomymi, których znałem przed terapią. Jeżeli już jakiś mam, to jest on sporadyczny. Nie szukam go, bo byłby dla mnie zagrożeniem. Co prawda, próbowałem z niektórymi rozmawiać, żeby poszli moją drogą, ale bez skutku. Nie chcą, bo nie widzą problemu alkoholizmu. Szkoda – kończy.

Cieszy się, że udało mu się wyjść z piekła alkoholizmu. I że Bóg pozwolił mu narodzić się na nowo. Z wiarą i optymizmem patrzy w przyszłość. I co najważniejsze, z ukochaną rodziną.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wybory Losowanie kandydatów

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na sokolka.naszemiasto.pl Nasze Miasto