Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Helena Miszkin wydała "Sokólskie reportaże". To wspomnienia o Sokółce, której już nie ma

Martyna Tochwin
Martyna Tochwin
m. tochwin
O statystowaniu w filmie „U Pana Boga w ogródku”, walce o utrzymanie księgarni, klubie singla, kuchni powyborczej, czy miejscowych lumpeksach można przeczytać w książce „Reportaże Sokólskie”. To zbiór 35 reportaży i felietonów autorstwa lokalnej dziennikarki Heleny Miszkin, która opisywała miasto po transformacji ustrojowej 1989 roku.

Na kolejną, wrześniową sobotę film potrzebuje dwustu statystów. Ma być kręcony festyn. Werbunek trwa kilka dni. Sama wykonałam kilkanaście telefonów do znajomych. Bez większych rezultatów. Niektórzy kopią kartofle. Inni mówią, że nie chcą, żeby Sokółka się z nich śmiała. Taki wstyd być na ekranie. Żeby większego wstydu w życiu nie było - myślę sobie. Mój sąsiad, pan Broniuś, który przez cztery sezony: wiosnę, lato, jesień i zimę, chodzi w jednej, tej samej kufajce, mówi, że sa tylko dwa wstydy: wstyd kraść i i z baby spaść. Ale widać nie wszyscy myślą tak samo – to fragment reportażu pt. „Statystowałam u Bromskiego”.

Jego autorką jest Helena Miszkin, sokółczanka, która właśnie z tym miastem związała swoje życie. Tu też przez wiele lat pracowała jako lokalna dziennikarka. Swoje reportaże, felietony i relacje z wydarzeń publikowała najpierw w prywatnej gazecie sokólskiego przedsiębiorcy, później także w samorządowej.

Kilka tygodni temu wybrane artykuły wydała w książce pt. „Sokólskie reportaże”. To zbiór 35 publikacji, które przedstawiają fakty z życia miasta po 1989 roku. Udało jej się wydać książkę dzięki stypendium od marszałka województwa podlaskiego.

– Kiedyś siedziałam sobie z koleżanką z Polskiego Radia Białystok, reportażystką Haliną Londowską i ona nagle zaproponowała, żebyśmy spisały swoje reportaże, bo ślad po nich zaginie, a szkoda dobrych tekstów. Ja stwierdziłam, że nie, żeby dała spokój, bo to stare, zżółkłe, zbutwiałe jakieś papierzyska, nadżarte prze myszy, kto będzie to czytał? Przecież wiadomo, że odgrzewany kotlet nikomu nie smakuje. Ale okazało się, że raz zasiane ziarno padło na podatny grunt. Zaczęło kiełkować, a ja sobie pomyślałam, że może jednak warto zrobić taką książkę – mówi Helena Miszkin.

Spośród setek artykułów musiała wybrać tylko 35. Zdecydowała się na te, które jej zdaniem, najlepiej oddają to, co działo się w Sokółce po 1989 roku. – Ktoś kiedyś będzie to czytał i może to będzie jakimś źródłem wiedzy – ma nadzieję.

I dodaje: Niestety, nie miałam wszystkich wydań gazety „Co, gdzie kiedy?”. Na szczęście dla mnie okazało się, że są w mieście osoby, które mają całe zszywki. Dzięki temu, że się ze mną podzieli, zgromadziłam komplet swoich reportaży i mogłam przystąpić do pracy.

Reportaż z planu trafił do reżysera i aktorów

Większość tekstów traktuje o lokalnej polityce. Helena Miszkin przypomina największe sokólskie afery, jak choćby tę z równaniem dróg asfaltowych i brukowych, czy procesem sądowym burmistrza, który pomówił dyrektorkę gimnazjum o branie łapówek w zmian za przyjęcie do pracy i picie do lusterka.

Ale są też takie, które poruszają wrażliwe społecznie tematy. Jak choćby o dwóch klubach abstynenta w Sokółce, czy ulubione - o wyrzuconej na bruk najstarszej księgarni w mieście czy o bezdomnym panu Edku.

– „Pana Edwarda M. znam parę ładnych lat. Kiedyś drukował w naszej gazecie swoje wiersze. Były niezłe. Później jakoś przestałam go widywać. Podobno siedział trochę. Podobno za znęcanie się nad żoną. Znęcanie się - rzecz ludzka. Sama od czasu do czasu ma ochotę poznęcać się nad kimś, a ponieważ nie mam żony, wybieram sobie inne ofiary.” – brzmi fragment tekstu pt. „Ikea dla pana Edka”

Wśród reportaży trudno ominąć ten dotyczący powstania w mieście pierwszego klubu singla. To właśnie Helena Miszkin była inicjatorką i stała na czele tej organizacji. Tak go opisuje: „Czy Klub stał się symbolem zmian na lepsze w naszym mieście? Trudno powiedzieć. Na pewno stworzył szansę wielu osobom na zawarcie nowych znajomości.

"Powstało kilka par. Adam i Zofia ślubowali sobie miłość przed ołtarzem. „Opiekunem” Klubu z ramienia Domu Kultury był Jarek Cilulko, człowiek o gołębim sercu, który puszczał nam muzykę. Ponieważ Jarek preferował Zenka Martyniuka i zespół „Akcent”, było to głównie disco polo. Bawiliśmy się na balach sylwestrowych, karnawałowych, kuligach i przy mniej hucznych okazjach. Spotykaliśmy się co dwa tygodnie w „Lirze” bądź w sali tzw. Klubu na piętrze domu Kultury, który gościnnie użyczał nam dachu nad głową. Utrzymywaliśmy się z własnych składek. Wystarczało na kawę, herbatę, winko i przysłowiowe paluszki. Jagoda przynosiła domowe wafelki z galaretką z porzeczek zebranych na własnej działce.”

Przy dwóch filmach z cyklu „U Pana Boga...” była statystką. Temu wydarzeniu poświęciła spory reportaż. Opisywała nie tylko relacje z planu zdjęciowego, ale też dzieliła się swoimi przeżyciami. Jej reportaż z planu, dzięki wsparciu miasta, został wydany i był rozdawany gościom podczas sokólskiej premiery drugiej części serii „U Pana Boga w ogródku” z udziałem reżysera Jacka Bromskiego i aktorów.

– „W sokólskim ekskluzywnym second handzie, położonym naprzeciwko Kościoła, filmowcy wykupili połowę sklepu. Kupowali ciuchy, które miały służyć jako kostiumy do filmu i dla siebie. Za dniówkę zarobioną w filmie kupuję sobie na ciuchach, tam, gdzie kupowali filmowcy, trzy szlafroki. Tanio wyszło, jeszcze pięć złotych zostało. Wyglądają jak nowe. Jak przystało na gwiazdę, łażę w szlafrokach do południa. Zamachowski podobno łazi w szlafroku cały dzień. Raz udzielił w białym szlafroku frotte wywiadu telewizji polskiej. Spod krótkiego szlafroka widać było białe, włochate nogi. Do mnie żadna telewizja polska ani zagraniczna (na razie) po wywiad się nie zgłosiła.” – czytamy w reportażu.

Udowadnia, że ma do siebie dystans

Dużo miejsca w swojej książce poświęca wyborom samorządowym z 20026 roku. To wtedy po dwunastu latach urzędowania Stanisława Kozłowskiego, w Sokółce zmienił się burmistrz. Nową erę w lokalnej polityce rozpoczął nowy burmistrz Stanisław Małachwiej.

Tak Helena Miszkin opisywała pełen emocji wieczór wyborczy: „Pogoda dopisała. Dopisał też elektorat. O godzinie 20.00 zamknięto lokale wyborcze. Komisje zaczęły liczyć głosy. Opowiada Marta Sokołowska, mąż zaufania Małachwieja w komisji wyborczej w żłobku: „z drżeniem serca patrzyłam, jak rośnie kupka z głosami oddanyumi na Małachwieja. Wreszcie ulga - zwycięstwo!” Antoni Cydzik, mąż zaufania Małachwieja w komisji w OSiR-ze, kiedy po podliczeniu głosów o godzinie 20.15 usłyszał korzystny werdykt, nie mógł opanować łez. Ze szczęścia. On, dorosły chłop, stał i płakał, a łzy padały mu na klapy nowego, modnego garnituru w paski. Powtarzał: „Dwanaście lat! Dwanaście lat walki! I wreszcie zwycięstwo!”

Swoimi reportażami Helena Miszkin udowadnia, że ma do siebie duży dystans. Bardzo dobrze widać to na przykładzie reportażu „Krajobraz po btwie”, gdzie opisała tzw. kuchnię wyborczą.

– „Jedna kandydatka, mowa jest o mnie, która napisała niezłą, ale nie całkiem poważną ulotkę pod hasłem „Dla każdego mężczyzny praca, dla każdej kobiety mężczyzna”, także nie odniosła sukcesu wyborczego. Ulotka nie była poważna i tam samo niepoważnie potraktował kandydatkę elektorat. Kandydatka wysłała do elektoratu 3000 takich uulotek. Dostała 13 głosów wyborczych. Współczynnik efektywności wynosił więc 0,004, co był tak nieefektywne, że aż efektowne. Był to szczyt nieefektywności i szczyt efektowności. Chociaż więc kandydatka nie zrobi kariery jako radna, zrobiła karierę medialną. Ulotka była komentowana w „Szkle kontaktowym” - programie TVN24. A także w Radiu Zet i radiowej Trójce. Pisał o niej „Super Express” i była dyskutowana na forum „Gazety Wyborczej”. Radio Białystok wyemitowało piękny reportaż. Fakt, że poniosła sromotną klęskęw wyborach niech będzie dla kandydatki wskazówką i przestrogą, że jako dziennikarka powinna poprzestać na pisaniu (niekoniecznie ulotek), a nie brać się za robienie gminnej polityki. Vox populi vox dei.”

Reportażystka nie ukrywa, że praca nad książką przyniosła za sobą całą masę wspomnień.

– Jeden z burmistrzów Sokółki, który jako jeden z pierwszych otrzymał ode mnie egzemplarz książki, zważył go w ręce i powiedział: „Pani Heleno, to jest kawał sokólskiej historii”. Zapytał też przy okazji, czy są jakieś skandale? Pomyślałam, że to jednak rasowy czytelnik, bo to w końcu skandale najbardziej przyciagają. A czy są? Skandale to nie wiem, ale skandaliki na pewno – śmieje się.

Mówi, że członkowie jej rodziny po przeczytaniu książki stwierdzili, że zawiera ona wiele elementów humorystycznych i jest w niej dużo ironii. Ale autorka wcale tak tego nie postrzega.

– Tematy, które są tam poruszane, są poważne, ale jednocześnie lekko napisane – mówi.

Nie ukrywa, że liczy na to, że mieszkańcy Sokółki ciepło przyjmą jej zbiór reportaży. Bo to książka, która powstała z myślą o nich.

– Zadedykowałam tę książkę mieszkańcom i chcę, żeby potraktowali ją jako swoją. Bo żyjemy w jednym mieście, jesteśmy częścią historii tego miasta, jej bohaterami. Jest to niejako mój prezent dla mieszkańców Sokółki.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na sokolka.naszemiasto.pl Nasze Miasto