Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jako 11-latek został postrzelony w tę nogę przez Sowieta. Przez całe życie zmaga się ze skutkami odniesionej rany

mj
Mieczysław Gryszko wspomina trudne lata wojennej zawieruchy
Mieczysław Gryszko wspomina trudne lata wojennej zawieruchy Mieczysław Jurkowski
Choć od wydarzeń, o których opowiada Mieczysław Gryszko, minęło blisko 80 lat, pamięta wszystko tak dobrze, jakby to było wczoraj. Wojenna zawierucha do dziś bowiem daje mu się znaki. I to dosłownie

Mieczysław Gryszko urodził się 89 lat temu w Juraszach. To wieś leżąca kilka kilometrów od Sidry, gdzie przed wojną uczęszczał do szkoły.

Nasz bohater pochodził z bardzo patriotycznej rodziny. Jego ojciec Bolesław był ochotnikiem w wojnie z bolszewikami w 1920 roku. Służył w łączności, całą wojnę spędził z bębnem z kablami na plecach. Najpierw wycofywał się do Warszawy, a potem dotarł aż pod Kijów, gdzie nasi żołnierze pognali bolszewików. Po wojnie zwolnił się ze służby i pracował na gospodarstwie.

- Ojciec należał do Związku Strzeleckiego „Strzelec” - opowiada pan Mieczysław.

Gdy wybuchła wojna, we wrześniu 1939 roku, wraz z innymi członkami Związku uciekał na wschód licząc na pomoc Anglii i Francji. W Indurze pod Grodnem dowiedzieli się, że już niedaleko są sowieckie czołgi. Ojciec pana Mieczysława stwierdził, że już lepiej wracać do Niemców. A Żydzi, którzy oczekiwali na przybycie Armii Czerwonej ustawili karabin maszynowy na moście i strzelali do wszystkich, którzy chcieli uciekać przed nią na zachód. Do żołnierzy, policjantów, urzędników, cywili. Na wschód, od strony Krynek przepuszczali, na zachód zaś nie.

- Ojciec znał rzekę i wiedział, gdzie są suche brzegi. Po wyprzęgnięciu koni z wozu wraz ze swoimi współtowarzyszami zdołał powrócić do domu - opowiada.

Po jakimś czasie Sowieci zaczęli aresztowania wszystkich ochotników biorących udział w wojnie 1920 roku. Do gospodarstwa Gryszków przyszło dwóch Żydów i jeden Sowiet. - Piękny chłopak, do dziś mi w oczach stoi - mówi pan Mieczysław.

Wszystkich zganiali do
domu Wojtulewiczów w Sidrze, tam mieściło się NKWD.

- Było już wieczorem. Żydzi poszli przodem, bo ostatniego ochotnika prowadzili. Sowiet powiedział wtedy do ojca: uciekaj! I ojciec już sam potem nie wiedział, czy to Sowiet sam się przewrócił, czy przewrócił go on i uciekł. Przybiegł do domu przebrał się szybko i dalej w nogi - opowiada.

Rano przyjechał do nich cały samochód z żołnierzami i Żydami. Jeden z nich wywalił szufladę z medalami ojca z 1920 roku. Powiedział do dowódcy „popatrz jakie miał medale i nam uciekł”.

- Jeden ojciec z 14 ochotników im uciekł, pozostali do dzisiaj nie wiadomo gdzie leżą - smutno mówi Gryszko.

Ojciec na początku ukrywał się w okolicach Grodna i w samym Grodnie. Żydzi wyznaczyli nagrodę za niego w wysokości 30 tys. rubli. Wtedy został zmuszony uciec do Warszawy.

- Cały czas się nad nami znęcali za ojca. Do szkoły chodziłem krótko. Nauczycielka, która była chyba Żydówką pytała: „powiedz, gdzie jest ojciec?”. Ja odpowiadałem: „aresztowali go, skąd mogę wiedzieć?” - wspomina.

Częściowo mówił prawdę, bo rzeczywiście sam nie wiedział, gdzie aktualnie ukrywa się ojciec. W końcu kazano mu zabrać teczkę i wracać do domu. Usłyszał, że „dla wrogów nie ma szkoły”.

- W 1941 roku wywozili na Sybir. U nas trzy rodziny, z kolonii i ze wsi - wspomina pan Mieczysław.

Jego rodzina mieszkała w środku wsi. Przyszedł do nich Sowiet i dwóch Żydów. Sowiet poszedł za matką i siostrą do domu. Z jednym z tych Żydów chodził razem do szkoły.

- Skończyło się, pojedziesz i popasiesz białe niedźwiedzie: powiedział do mnie. A ja jak go rąbnąłem, to krwią się zalał i nie wiem czy się przewrócił, ale ślady po krwi na ścianach zostały. I szybko w nogi. Teraz nikt mi nie wierzy, że miałem ledwie 11 lat i zdołałem uciec - żywo wspomina pan Mieczysław.

Ojciec im pisał poprzez kurierów, że wojna będzie, bo Niemcy ściągają siły. A jak będą wywózki, to żeby uciekali.

Pan Mieczysław w trakcie ucieczki został postrzelony z karabinu w nogę. Do dziś, ta rana co jakiś czas się odzywa. W ubiegłym roku przez 9 tygodni leżał przez nią w szpitalu.

Jego matkę Stefanię i dwie siostry, starszą Bogusławę i czteroletnią Romualdę zabrano na wywózkę na Syberię.

- Ukryłem się w łanach żyta u sąsiada. Ten gnał krowy i poprosiłem go o pomoc. Opatrzył mi ranę szmatami i później dał swoje ubrania, bo byłem tylko w kąpielówkach - wspomina.

Cały dzień chował się w zbożu, bo bał się wyjść. Wieczorem poszedł do wujka. Nie dostał jednak pomocy z obawy przed wywózką. Usłyszał: „synku wracaj, bo i nas powiozą”.

Podobnie było u kuzynów. Pomoc otrzymał dopiero u siostry matki. Ukryli go w dużym kurniku. Pchły dały mu się tam mocno we znaki. Jedzenie dostawał przy okazji zbierania jajek.

Trzymali go jeszcze tydzień w tym kurniku z obawy o bezpieczeństwo. Okazało się wówczas, że wrócił ojciec, a także matce i siostrom udało się powrócić z transportu. Niemcy zbombardowali skład kolejowy, w którym się znajdowały. One zaś będąc w jego tylnej części ocalały i zdołały wrócić po perypetiach do domu.

- Wszyscy myśleli, że najmłodsza siostra zginęła w bombardowaniu. A ona trzy kilometry przez pola dotarła do gospodarstwa, gdzie zajęła się nią pewna kobieta. Matka dowiedziała się o tym po trzech dniach. Potem Niemcy wieźli od wioski do wioski tych co pozostali z transportu - opowiada mężczyzna.

Niestety, lokomotywa z częścią wagonów pojechała w miejsce przeznaczenia. Skład sokólski i białostocki pojechał na zsyłkę.

- Jutro wezmę sól i nożyka i pójdę po tych Żydach skórę drzeć i solą posypywać - przypomina swoje słowa o tym, co chciał zrobić ciemiężcom Gryszko.

Został jednak powstrzymany. Usłyszał: „Nie idź, nie idź, bo Niemcy już ich załatwili na gliniance”. Okazało się, że Niemcy już rozstrzelali Żydów w miejscu, gdzie kiedyś kopano glinę. - Ci Żydzi, co ojca aresztowali, to jak wrócił do nóg mu padli i całowali nogi i kolana. Ojciec im darował - mówi.

Przez pewien czas Żydzi pracowali w gospodarstwie. Niemiecki komisarz przydzielał ich do prac polowych. Matka naszego rozmówcy gotowała im wtedy zupę, niektórzy już nawet mięso jedli.

360 sowieckich czołgów chciało się przebić na Grodno, jednak Niemcy wszystkie popalili i wybili wszystkich żołnierzy z karabinów maszynowych. Ganiali później miejscową ludność do zakopywania ich grobów. Pan Mieczysław też brał w tym udział...

W czasie okupacji niemieckiej obaj działali w AK. Samoloty zrzucały broń, która była przewożona przez ojca do Grodna w skrytce w wozie na drewno. Broń przewoził w drzewie jako nastoletni chłopiec również pan Mieczysław. Na krótkich odcinkach do oddziału, był też łącznikiem. Po prostu mniej się rzucał w oczy niż dorosły mężczyzna.

Niemcy wpuścili szpiega i on wykrył leśniczego oraz kierownika szkoły w Jacowlanach. Później zostali oni rozstrzelani wraz z rodziną w Buchwałowie. Kierownik zdołał spalić papiery i zatarł wszelkie ślady, nikogo więcej nie wydał. Ojciec przez jakiś czas znów się ukrywał. Był dobrym gospodarzem i umiał manewrować zarówno pomiędzy Niemcami jak i Sowietami.

- Jak nastała „kochana Polska”, jak to ojciec nazywał, to trzy lata w Ostaszkowie siedział. Wtedy już tam nie rozstrzeliwano - wspomina dalej Gryszko.

Początkowo rodzina nie wiedziała gdzie został zabrany ojciec. Dzięki pułkownikowi z Białegostoku, któremu w czasie wojny on pomógł, dowiedzieli się, że nie warto go szukać, bo nie jest nawet w Polsce.

- Ojciec nigdy nie rozstawał się z różańcem. Zawsze kiedy tylko mógł, to się na nim modlił. Komendantowi obozu powiedział, że: „jak matka założyła, to nie mogę zdjąć”. Zdjął mu go dopiero niejaki Stolzman. Bał się go sam komendant. Po jego wyjeździe na Litwę w celu likwidowania „polskich band” komendant oddał różaniec ojcu, ale zażyczył sobie jeden nowy dla swojej matki. Więźniowie wyrabiali bowiem różańce, które wymieniali za kawałek chleba. Zapowiedział mu, że jeśli ktoś się o tym dowie, to „kula w łeb” - opowiada.

Dodaje, że w dzień działało UB, a w nocy partyzanci, którzy ze względu na ojca szanowali ich rodzinę. - UB rewizje robiło, ale w domu nigdy nic nie było - wspomina powojenną rzeczywistość Gryszko.

Przewoził niejednokrotnie ulotki, które były ukryte w worku pomiędzy pokrzywami. Dostawał je od kobiety z sokólskiego prezydium.

- Ojciec wrócił z zesłania. Odbudował krzyż stojący za wioską. UB szukało tych, którzy to zrobili. Został ukarany 2 tys. zł mandatu, jeden z odbudowujących trafił do aresztu. Kiedy zaczął opowiadać o Stolzmanie, to UB wezwało go i zapowiedziało, że jak „nie zamknie mordy”, to wróci tam gdzie był z powrotem. Do swojej śmierci w 1980 roku nie opowiadał nikomu o tym, co przeszedł i co wiedział. Powtarzał jedynie słysząc uczące się dzieci: „Oj, dzieci, dzieci, a czegóż oni was tam uczą…” - wspomina.

Naszego bohatera do wojska nie wzięli. Został wysłany do pracy w kopalni w ramach organizacji „Służba Polsce”. Okazało się jednak, że ma słabe serce i po tygodniu został z kopalni wywieziony i zwolniony przez lekarza. Przez dwa lata i dwa miesiące odbudowywał Warszawę. W „SP’ trzy dni były przeznaczone na odgruzowanie, a trzy dni na ćwiczenia. Trafił na dobrego kaprala, więc w sumie dobrze wspomina ten czas. - Wróg byłem, ani do szkoły, ani do wojska - mówi z przekąsem.

Później pracował w dwóch przedsiębiorstwach warszawskich. „Stolarkę” od podstaw budował, wykonywał roboty ziemne, place i bocznicę. Jak mówi 900 tys. metrów sześć. ziemi trzeba było do lasu wywieźć. Nigdy nie należał do partii. Ojciec zawsze mu powtarzał: „synu, nigdy do żadnej partii się nie zapisuj”.

Jako dobry pracownik miał dobre relacje zarówno z Wojciechem Drewniakiem, jak i z pewnym pułkownikiem, który razem z Jaruzelskim przeszedł szlak bojowy do Berlina, a nadzorował jedno z przedsiębiorstw, w których pracował. Gdy Gryszce zarzucano, że do partii nie należy powiedział: „Wy od Gryszki się odp..., bo on i tak się wam nie zapisze”. I pan Mieczysław miał spokój z przynależnością partyjną.

- Zawsze miałem poważanie, bo nikomu krzywdy nie robiłem - mówi z dumą.

Docenia obecne czasy, to jak nam się obecnie żyje, że mamy wolność. Jednak uważa, że kiedyś było lepiej, liczyli się ludzie, a dziś tylko pieniądze.

od 7 lat
Wideo

21 kwietnia II tura wyborów. Ciekawe pojedynki

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na sokolka.naszemiasto.pl Nasze Miasto