Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Kryzys na granicy zmienił wszystko. Po roku od wydarzeń zapoczątkowanych w Usnarzu nic nie jest tu takie jak dawniej

Martyna Tochwin
Martyna Tochwin
posg
Mija rok od kiedy cała Polska usłyszała o grupie migrantów koczujących na granicy pod Usnarzem Górnym. To był początek kryzysu, który odmienił podlaskie pogranicze.

Zapora jest tak blisko naszych domów, że dzieci mogą się przy niej bawić robiąc niby podkopy, jak migranci - mówi pan Leszek, mieszkaniec jednej z wsi pod Szudziałowem (nazwisko do wiadomości redakcji). - A tak na poważnie, to dopiero teraz, jak postawili ten płot, to widać, którędy biegnie granica. To robi naprawdę ogromne wrażenie. Bo do tej pory to ta granica była gdzieś w lasach, między polami. A teraz widzimy jak na dłoni, gdzie kończy się Polska, a gdzie zaczyna Białoruś.

To właśnie ponad pięciometrowa stalowa zapora jest najbardziej widocznym skutkiem trwającego od roku kryzysu migracyjnego. Jasnoszary płot, dobrze widoczny na tle zieleni, już na zawsze będzie przypominał z jaką falą migrantów, sprowadzanych przez reżim Łukaszenki z Bliskiego Wschodu (przez Rosję do Białorusi) jeszcze niedawno mieliśmy do czynienia.

Mała wieś w centrum zainteresowania

Wszystko zaczęło się równo rok temu. W sierpniu 2021 r. cała Polska usłyszała o Usnarzu Górnym, malutkiej wsi w gminie Szudziałowo, położonej przy granicy polsko-białoruskiej. Grupa około trzydziestu migrantów urządziła sobie obozowisko tuż przy linii granicy, po stronie białoruskiej na wysokości wsi Usnarz Górny. Nikt wówczas nawet nie przypuszczał, że to dopiero początek wielkiej fali. Ani też jakie przyniesie ona skutki nie tylko dla okolicznych mieszkańców, ale i dla całego wschodniego pogranicza.

Usnarz nie schodził z czołówek gazet i serwisów informacyjnych. W pobliżu obozowiska powstało miasteczko namiotowe. Z jednej strony funkcjonariusze Straży Granicznej, policjanci i żołnierze pilnujący, aby koczujący migranci nie weszli do Polski. Z drugiej - dziennikarze z mediów nie tylko krajowych, ale i zagranicznych. A w środku aktywiści i przedstawiciele różnych fundacji domagający się wpuszczenia migrantów do Polski. Przewinęło się tutaj wiele znanych twarzy: polityków, działaczy, a nawet osób duchownych różnych wyznań.

Potem już każdej doby funkcjonariusze zatrzymywali kolejne grupy migrantów z różnych części świata. Wśród niektórych mieszkańców okolicznych wsi pojawił się strach. Cudzoziemcy podchodzili bowiem pod domy, można ich też było spotkać w okolicznych lasach.

Aby utrudnić migrantom przechodzenie przez granicę, żołnierze rozciągnęli zaporę z drutu kolczastego, a od września wprowadzono stan wyjątkowy w pasie przygranicznym o szerokości około 3 km. Objął on 115 miejscowości na Podlasiu i 68 w województwie lubelskim.

Początkowo miał trwać tylko miesiąc, był jednak przedłużany, a potem zmienił się w czasowy zakaz wstępu na pogranicze. Ostatecznie reżim przemieszczania się na pograniczu trwał aż dziesięć miesięcy. Skończył się dopiero w czerwcu br., jednak zdążył całkowicie zmienić życie mieszkańców tych terenów.

Zamknięte przejście daje w kość

- Musieliśmy oswoić się z wszechobecnym wojskiem. Na początku, gdy zaroiło się na naszych terenach od uzbrojonych żołnierzy czy policjantów, człowiek czuł się nieswojo. Trochę, jak na wojnie - przyznaje Iwona Sańko z gminy Nowy Dwór. - Trudno było nie zwracać na nich uwagi. Każdy wojskowy wóz, helikopter czy policyjny radiowóz na sygnałach przyciągał oko. Teraz to już na nikim nie robi wrażenia .

- Czujemy się bezpieczniej. I służby mundurowe stały się nam bliższe - nie ma z kolei żadnych wątpliwości pan Stanisław, starszy mieszkaniec gminy Szudziałowo. - Po tym ciężkim roku jesteśmy trochę jak rodzina. Pomagaliśmy żołnierzom, nasze gospodynie przygotowywały im jedzenie, piekły ciasta, ochotnicy z remizy organizowali drewno na opał, żeby wojskowi mogli się ogrzać na służbie.

Ale nie wszędzie jest różowo. Na kryzysie migracyjnym mocno straciła przygraniczna Kuźnica. Od miesięcy jest „zamknięta”. Gwoździem do przysłowiowej trumny stały się wydarzenia z listopada 2021 roku, kiedy to doszło tam do ataku migrantów na polskich żołnierzy. Kilkuset cudzoziemców zaatakowało kamieniami, butelkami i granatami hukowymi polskich funkcjonariuszy. W odpowiedzi polskie służby użyły armatki wodnej i gazu łzawiącego. Skutek był taki, że samochodowe przejście graniczne z Białorusią zostało zamknięte. z

Zero tirów, brak handlujących na chodnikach i pustki w sklepach odbiły się na kieszeniach miejscowych przedsiębiorców.

- Straciłem około 60 proc. zysków - przyznaje Krzysztof Pacuk, który nieopodal przejścia prowadzi sklep wielobranżowy. Kantor, który miał obok, musiał zamknąć. - Białorusinów nie ma, to i towar nie schodzi. A ci, którzy jeszcze zostali, to moi stali klienci. Żeby móc odebrać zamówiony towar, pokonują granicę w Bobrownikach i zamiast zrobić np. kilkanaście kilometrów, muszą przejechać 300 km w obie strony - opowiada.

Branża turystyczna na łopatkach

O jeszcze większym spustoszeniu może mówić branża turystyczna. Tatarskie Kruszyniany, ale przede wszystkim słynąca z żubrów Białowieża, były zamknięte przez niemal rok. Narzekać nie mogli jedynie właściciele pensjonatów, w których zakwaterowane było wojsko. Reszta rozłożyła się na łopatki.

- Sytuacja jest tragiczna - mówiła jeszcze kilka miesięcy temu Marta Grzelak, prezes Centrum Turystyki Regionu Puszczy Białowieskiej. - Można powiedzieć, że wprowadzony stan wyjątkowy całkowicie zablokował i zniszczył ruch turystyczny.

I choć od 1 lipca turyści mogą już spokojnie wjeżdżać do zamkniętych wcześniej miejscowości, to tłumów tam nie ma. Przyjeżdżają głównie pojedyncze osoby, czasami rodziny. Niewiele jest zorganizowanych grup. Biura podróży zazwyczaj bowiem planują takie wycieczki wcześniej i na bieżący sezon nie planowali wycieczek na pogranicze.

- Oczywiście, że bardzo się cieszymy, że zakaz przebywania został zniesiony, że znów możemy gościć turystów, ale z drugiej strony jest w nas ogromny niepokój, jak to dalej będzie - mówi Dżenneta Bogdanowicz, właścicielka Tatarskiej Jurty w Kruszynianach. - Już wiemy, że będziemy musieli niejako na nowo wypromować swoją markę. Czujemy się zupełnie tak samo jak 20 lat temu, gdy zaczynaliśmy. Musimy przypomnieć gościom, że tutaj jesteśmy, że jest u nas bezpiecznie.

Po migrantach zostały... śmieci

Po roku po koczowisku w Usnarzu nie zostało niemal nic. Dziś to miejsce jest oddzielone od Polski stalową zaporą. Po kilku nieudanych próbach sforsowania granicy w październiku ub.r. migranci ostatecznie opuścili koczowisko. Miejsce wygląda na opuszczane w pośpiechu, bo wokół można dostrzec porzucone ubrania, buty czy namioty.

Zresztą nie tylko tam. Grzybiarze czy wędrujący po lasach zamkniętego do niedawna pogranicza, cały czas znajdują ślady po migrantach.

od 7 lat
Wideo

Pismak przeciwko oszustom, uwaga na Instagram

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na sokolka.naszemiasto.pl Nasze Miasto