Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

W szkole w Białousach język polski miesza się z ukraińskim. Uczy się tutaj niemal tyle samo polskich dzieci co ukraińskich

Martyna Tochwin
Martyna Tochwin
W szkole w Białousach w gminie Janów uczy się niemal tyle samo dzieci ukraińskich, co polskich. Nic więc dziwnego, że nad budynkiem powiewają flagi dwóch państw - ukraińska i polska.

Myślę, że oni czują się u nas dobrze, choć po niektórych widać, że bardzo przeżywają wojnę. Na szczęście wszystkie dzieci z Ukrainy szybko się zaadaptowały. Polscy uczniowie bardzo szybko zaprzyjaźnili się z ukraińskimi, a w starszych klasach pojawiły się nawet sympatie. Jestem pewna, że Ukraińcy, nawet jak wrócą kiedyś do siebie, to ten kontakt z tutejszymi dziećmi będą utrzymywać. Tym bardziej, że w czasach mediów społecznościowych jest to dużo łatwiejsze niż kiedyś - mówi Barbara Burak, dyrektorka Szkoły Podstawowej w Białousach w gm. Janów.

Już od progu widać, że nie jest to zwykła szkoła. Nad wejściem powiewają dwie flagi: polska i ukraińska. Na korytarzu zaś wisi wielka mapa Ukrainy, a nad nią powitalne hasła w obu językach. Wszystko po to, by ukraińscy uczniowie czuli się tutaj jak najlepiej.

- Zakup tej mapy okazał się strzałem w dziesiątkę. To był hit, bo gdy tylko ją zawiesiliśmy, od razu gromadziły się przy niej dzieci z Ukrainy, chcąc pokazać swoim polskim kolegom, skąd przyjechały i gdzie mieszkały - opowiada dyrektorka.

O szkole w Białousach można śmiało powiedzieć, że jest polsko-ukraińska. Uczy się tutaj 56 polskich dzieci i aż 39 ukraińskich (było 43, ale kilkoro wróciło już na Ukrainę). Ukraińcy są niemal w każdej klasie, a nawet w oddziale przedszkolnym.

- Nasza szkoła znów zrobiła się głośna i gwarna. Czyli taka, jak powinna być - dodaje z uśmiechem dyrektorka. - Mamy sporo ukraińskich rodzeństw rozsianych w różnych klasach. To, jak sobie wzajemnie pomagają, jak dbają o siebie, jak się przytulają, jest naprawdę wzruszające.

Stare ławeczki znów się przydały

Skąd tak dużo małych Ukraińców w tej niewielkiej podlaskiej wsi? Przyjechali tu z mamami i babciami na zaproszenie Jerzego Wilczewskiego, miejscowego plantatora borówki amerykańskiej. To głównie jego pracownicy i ich rodziny, którzy wcześniej co roku przyjeżdżali do Białous na zbiory borówki. Teraz zaś znaleźli tutaj schronienie przed piekłem wojny. Mieszkają w hotelu pracowniczym, a ich dzieci do szkoły mają około 200 metrów.

- Bardzo nam się tu podoba. Dobrze nam tu, ale chcielibyśmy jak najszybciej wrócić do siebie, do domu - mówią nam ukraińskie dziewczynki z czwartej i piątej klasy.

Bo choć początkowo myślały, że wyjazd z Ukrainy to tylko chwilowa sytuacja, teraz zaczynają zdawać sobie sprawę, że może to potrwać dłużej. Taki stan niepokoju widać zwłaszcza wśród starszych dzieci. Przy nich maluchy nadal wydają się być beztroskie i to one najszybciej się zaklimatyzowały.

Na początku wszystkim było bardzo ciężko. Ukraińskie dzieci przyjechały bez niczego. Nie miały butów, ubrań, plecaków, przyborów szkolnych, zeszytów. Wszystko trzeba było im zorganizować.

- Zrobiłam spotkanie z Radą Rodziców i ustaliliśmy, że sami zaopatrzymy dzieci w materiały papiernicze, plecaki, buty, worki, w całą niezbędną wyprawkę. Każda rodzina przeznaczyła na to 100 zł. Kupowaliśmy za to też np. skarpetki czy spodnie, bo dzieci przyjechały do nas, gdy było jeszcze zimno, bez żadnych lżejszych ubrań - opowiada dyrektorka.

Z pomocą przyszły też instytucje oraz samorządy. Ukraińskie dzieci od pierwszego dnia w szkole miały zapewnione obiady. Dzięki pomocy szkoła zyskała nowe wyposażenie, np. sprzęt sportowy czy gry planszowe. Na korytarzu pojawiły się dystrybutory z wodą, bo ukraińskie dzieci wciąż prosiły o picie. Lada moment dojadą też nowe ławki i krzesła.

- Liczba uczniów zwiększyła się nam niemal dwukrotnie. Na szczęście miałam w zapasie stare, podwójne ławeczki i krzesła, które w czasach pandemii zastąpiliśmy pojedynczymi, aby spełnić wymogi sanitarne. Teraz bardzo nam się przydały - opowiada dyrektorka szkoły.

Na szczęście nie było problemu z pomieszczeniem wszystkich uczniów w klasach. W czasach świetności w szkole Białousach uczyło się nawet ponad 200 dzieci. A dziś, łącznie z ukraińskimi uczniami, liczba ta nie przekracza setki.

Tłumaczą na tablicach interaktywnych

Największym wyzwaniem, przed którym stanęli wszyscy, i uczniowie, i nauczyciele, okazała się bariera językowa. Chociaż dziś sytuacja jest już o niebo lepsza, bo ukraińskie dzieci od początku swojej nauki w Białousach mają zapewnione dodatkowe lekcje z języka polskiego.

- Czasami trzeba dopytać dwa razy, więc trwa to trochę zanim się zrozumiemy, ale zawsze jakoś dajemy radę. A jeżeli już naprawdę trafiają się jakieś trudne wyrazy, to pomagamy sobie translatorem na tablicach interaktywnych, które są podłączone w każdej klasie. W obecnej sytuacji to się świetnie sprawdza - przyznaje Anna Suchocka, nauczycielka historii.

- Prawda jest taka, że chyba Ukraińcy znają lepiej polski, niż my ukraiński - dodaje dyrektorka. - Ale mieszając język rosyjski z tzw. mową prostą, dajemy radę. Poza tym w klasach starszych ukraińskie dzieci komunikują się także w języku angielskim. Ich poziom znajomości tego języka jest podobny jak naszych polskich dzieci.

Nie lada wyzwaniem okazuje się samo przygotowywanie lekcji. Bo programowo polska i ukraińska szkoła różnią się w zasadzie wszystkim. Dla nauczycieli to dodatkowe wyzwanie, bo muszą chociażby tłumaczyć karty pracy.

- Na początek przejrzałam ukraińską podstawę programową i podręczniki. Nie sposób nadrobić wszystkich zaległości, więc kontynuujemy naszą polską podstawę. Na szczęście, muszę przyznać, że robimy to z dużym efektem, bo ukraińskie dzieci bardzo dobrze sobie radzą. Taka praca naprawdę przynosi satysfakcję, bo fajnie jest patrzeć, jak uczniowie się rozwijają - przyznaje Barbara Sosnowska, nauczycielka matematyki.

Czują się jedną wielką szkolną rodziną

Szkoła w Białousach pracuje do godziny 14. W tym czasie dzieci mają lekcje, a po nich mogą korzystać ze świetlicy czy szkolnego placu grając np. w piłkę. Z tych udogodnień korzystają także w godzinach popołudniowych i w weekendy, spotykając się tu z polskimi rówieśnikami.

- Ze szkoły do hotelu, w którym mieszkają, mają około 200 metrów. Wszystko jest tak zorganizowane, że nie muszą wychodzić na ulice, tylko idą przez plac szkolny. Każdego dnia dyżurujące na zmiany mamy najpierw przyprowadzają, a potem odbierają dzieci ze szkoły. Tak, aby były cały czas pod opieką - wyjaśnia dyrektorka. I zaznacza, że od pierwszego dnia nauki ukraińskich dzieci w szkole duży nacisk został położony na integrację. Do każdego dziecka z Ukrainy został przyporządkowany jeden tzw. opiekun - rówieśnik z klasy. Okazją do wspólnych rozmów i zabawy była też dyskoteka oraz ognisko. Ostatnio zaś wszystkie dzieci były na wycieczkach. Młodsze jeździły do Augustowa, starsze - do Warszawy.

- Najbardziej podobał nam się stadion narodowy - mówią zgodnym chórem uczniowie.

Za kilka tygodni zaczynają się wakacje. Jest plan, aby dzięki dofinansowaniu, m.in. samorządu powiatowego, dzieciom z Ukrainy zorganizować letni wypoczynek.

- Nie wiemy, co będzie we wrześniu, czy te dzieci będą zaczynały z nami nowy rok szkolny, czy już wyjadą. To wszystko stoi pod jednym wielkim znakiem zapytania. Ale spodziewamy się, że przez wakacje z nami zostaną, bo ich mamy będą chciały na pewno zarobić w sezonie borówkowym. Bo żeby wracać, to trzeba mieć nie tylko do czego, ale i z czym - kwituje dyrektorka.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na sokolka.naszemiasto.pl Nasze Miasto