Wszyscy mnie okłamywali. Począwszy od gminy, przez starostwo, aż po województwo - zaczyna poirytowana Teresa Lisowska z Góran, komentując ustalenia Głównego Geodety Kraju w sprawie jej działki, którą zakupiła pod Krynkami.
O jej problemach pisaliśmy wielokrotnie. Kupiła siedlisko z budynkiem, do którego prawa rości sobie sąsiad. Dowiedziała się o tym przypadkiem, teraz walczy o swoje pieniądze. W trakcie tej walki wyszło też na jaw, że działka, którą kupiła, jest większa niż wskazuje na to ogrodzenie.
Kliknij tu, jeśli chcesz poznać poważne anonse matrymonialne z okolicy
Kobieta chcąc odzyskać to, za co zapłaciła, rozpoczęła sądową batalię. Okazało się, że nie ona powinna dochodzić swoich praw, tylko poprzednia właścicielka. Ta z kolei, dowiedziawszy się o kłopotach swojej kontrahentki, zapadła się pod ziemię. Ale pani Teresa nie poddała się i mimo nieprzychylnych wyroków sądów, zrobiła prywatne śledztwo. Jego finał w formie skargi trafił fo Głównego Urzędu Geodezyjnego w Warszawie.
Z ustaleń pokontrolnych wynika, że faktycznie są braki i niedomówienia przy zmianach granic działki pani Teresy. Oraz, że nie dokonano oceny działania starosty sokólskiego prowadzącego ewidencję gruntów i budynków w zakresie skarg Lisowskiej. Wzywając tym samym wojewódzką komórkę geodezyjną do wyjaśnień i uznając skargę mieszkanki Góran za zasadną.
Kliknij tu, by zobaczyć oferty nieruchomości na licytacjach
Tyle, że Podlaski Urząd Wojewódzki nie widzi żadnych uchybień. Mało tego, w odpowiedzi na pismo Głównego Geodety, podnosi to, że pani Teresa nie weszła w posiadanie map, na których opiera swoje zarzuty, poprzez ten urząd.
- Z ich pisma wynika, że znaki graniczne same się przesunęły, niektóre nawet o 2 metry. I wszystkie w głąb mojej działki. O dziwo, żaden się nie przesunął w przeciwną stronę. Przez te samoczynne przesunięcia sąsiad odebrał mi ok.
80 m kw działki , w tym budynek gospodarczy i pół studni z placem 8 m.kw - tłumaczy zdenerwowana kobieta.
Dodaje, że pomiary wedle ustaleń głównego geodety, były zgodne z pomiarami ze scalenia gruntów z 1968 roku, ale punkty graniczne zostały posadowione według woli geodety ze starostwa. Przez to budynek stał się przedmiotem sporu.
- Mimo że jego przynależność według aktu notarialnego należy do mnie, to przez jego działania swoich praw muszę dochodzić przed sądem - mówi.
Pismo z warszawskiego urzędu dało jej nadzieję na odzyskanie tego, za co zapłaciła. I zapowiada, że będzie odwoływać się od wyjaśnień PUW.
- Ten budynek nie byłby sporny, gdyby starostwo nie przyjęło do pracy geodety, który bawił się w Janosika i rządził moim majątkiem umieszczając słupki graniczne na korzyść sąsiada - kończy poirytowana.
Czeka ją jeszcze jedna batalia sądowa. Sąsiad rości sobie prawa do studni, która stoi na jej posesji.
Giganci zatruwają świat
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?