Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Córka ofiary: chcę wiedzieć dlaczego moja mama zginęła (zdjęcie)

eb
Córka ofiary walczy o odszkodowanie za śmierć mamy
Córka ofiary walczy o odszkodowanie za śmierć mamy archiwum
Trzy lata temu pod Korycinem doszło do tragicznego wypadku, w którym zginęła jedna kobieta, a dwie osoby doznały obrażeń, których skutki odczuwają do dziś. Właśnie toczy się proces oskarżonego o spowodowanie tego wypadku suwalczanina. Córka ofiary chce surowego ukarania sprawcy

- Czy to, że auto było stare, tłumaczyć ma śmierć ludzi? - zapytał mąż kobiety, która zginęła w wypadku.

Była to reakcja na odniesienie się jednego z biegłych do tego, czy stan blach auta ma znaczenie w przypadku uszkodzeń. Chodzi o tragedię, do której doszło dzień przed Świętem Zmarłych. Tuż za Korycinem, na wysokości miejscowej nekropolii, w białego opla uderzył suv. Opel miał wykonywać manewr skrętu w lewo. Suv manewr wyprzedzania. W wyniku tego wypadku pasażerka białego auta zginęła na miejscu. Kolejna cudem uniknęła śmierci, ale do dziś odczuwa skutki tamtego zdarzenia. Podobnie zresztą jak jej mąż. Ona nigdy nie wróci do pełnej sprawności. Mówi, że czuje się jak zwierzę w klatce. Z tą różnicą, że zwierzę kiedyś wyjdzie na wolność. Ona nigdy. Najprawdopodobniej do końca życia będzie potrzebowała pomocy innych. Ma problemy z poruszaniem się, bardzo słabo widzi, traci pamięć. Przed sądem w Białymstoku równolegle toczy się postępowanie w tej sprawie. Poszkodowani wytoczyli sprawcy cywilny proces o odszkodowanie. Jest nim Jan L., suwalczanin. Przyznaje się do winy.

Klikając tu, przeczytasz o tym wypadku więcej

Części dzieci oraz mężowi tragicznie zmarłej w wyniku wypadku kobiety, L. wypłacił już odszkodowania, po 10 tys. zł. Części, bowiem jedna z córek nie godzi się na tak niską kwotę zadośćuczynienia. Żąda od sprawcy 100 tys. zł, z przeznaczeniem na dom dziecka. Chce również aby oskarżonemu odebrano prawo jazdy.
Do tej pory przed Sądem Rejonowym w Sokółce zeznawali już bezpośredni świadkowie tego wypadku. Oni wskazywali na to, że opel nagle zaczął wykonywać manewr skrętu i, że kierujący infinity nie miało szans na ominięcie go.

Przed sądem byli już też funkcjonariusze policji i straży pożarnej, ochotnicy z OSP, którzy brali udział w akcji ratunkowej. Niewiele jednak wnieśli do sprawy. Po prostu nic nie pamiętają ze zdarzenia, które miało miejsce blisko trzy lata temu. Do sądu wezwano więc biegłych z zakresy rekonstrukcji wypadków drogowych. Było ich dwóch. Na pytania odpowiadali krzyżowo. Ich opinie w wielu kwestiach znacząco się różniły.
Przede wszystkim nie było spójności co do prędkości, z jaką mógł poruszać się oskarżony. Pierwszy biegły uważał, że nie mogła być większa niż nieco ponad 90 na godzinę. Tłumaczył to stosunkowo niewielkimi uszkodzeniami w infiniti. Jego zdaniem, gdyby jechał szybciej, auto byłoby znacznie bardziej rozbite.
Co prawda podkreślał, że skala zniszczenia opla była bardzo dużo, ale w jego ocenie spowodowane to było tym, że został uderzony w tył, czyli pustą przestrzeń. Nie bez znaczenia też był stan blach kilkunastoletnie opla. Drugi z biegłych wykluczył to, ze oskarżony jechał z taką prędkością. Jego zdaniem, gdyby tak było, kierujący infiniti zdążyłby ominąć białe auto z prawej strony.

- Nowoczesne samochody mają systemy, które wspomagają, a nawet próbują utrzymać pojazd na drodze - wyjaśniał wątpliwości drugiego biegłego.

On uważa, że infiniti poruszało się z prędkością ok. 114 km na godzinę. Tak przynajmniej wynika z przeprowadzonej przez niego symulacji i obliczeń na podstawie jadącego za infiniti hyundaia. W tym aucie bowiem na filmie z kamerki kolejnego pojazdu, widać, moment, w którym zapalają się światła stopu. I to właśnie ta chwila była punktem odniesienia do obliczenia prędkości z jaką poruszał się oskarżony. Ale na tym tle doszło między biegłymi do wymiany zdań. Bowiem zdaniem szacującego, te światła zapaliły się w momencie zderzenia infiniti z oplem lub chwilę przed tym. Pierwszy biegły próbował podważyć tę opinię, w jego ocenie bowiem, kierowca hyundaia hamulec wcisnął już po wypadku. Co miałoby wskazywać mniejszą prędkość infiniti niż 114 km na godzinę. Zdaniem pełnomocników poszkodowanych opinia drugiego biegłego jest spójna i nie wymaga powoływania kolejnych ekspertów.

Wciąż przed sądem nie pojawili się strażacy, którzy przybiegli do wypadku z cmentarza. I byli pierwsi nas miejscu zdarzenia, jeszcze przed zastępem OSP w Korycinie.

Oskarżony
bije się w piersi i przeprasza

Jest mi bardzo przykro, że byłem uczestnikiem tego zdarzenia i, że tak straszne są jego skutki. Wiem, że żadne słowa nie zmienią tego co się stało. Serdecznie państwa przepraszam - mówił na jednej z pierwszych rozpraw oskarżony.
Podkreślał też, że nie dopuścił się żadnego wypadku, że jeździ ostrożnie oraz, że miał nadzieję, że uda mu się ominąć opla.
Z relacji żony L. wynika, że oni widzieli wolno poruszające się auto, ale światła skrętu już chyba nie. W Infinity w momencie uderzenia wystrzeliły poduszki, co spowodowało, że pasażerka i kierowca pojazd opuścili o własnych siłach. Natychmiast udali się do opla. Wg ich relacji, Grażyna P. była nieprzytomna, a Jadwiga P., pasażerka również jeszcze żyła.

od 16 lat
Wideo

Policyjne drony na Podkarpaciu w akcji

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na sokolka.naszemiasto.pl Nasze Miasto